poniedziałek, 13 stycznia 2020

Pożyczone historie.

Ojoj, jak ja już nie mogłam się doczekać, żeby zarzucić tutaj jakimś tekstem.
Nie wiem z czego to wynika, sama sobie nie umiem wytłumaczyć dlaczego ktoś tak bardzo introwertyczny jak ja ma tak dużą potrzebę zapisywania tego co myśli, w dodatku w miejscu gdzie nie ma tajemnic czyli w Internecie.

Jakaś magia to jest.

W miarę możliwości chcę zminimalizować ilość zapisywanych tutaj bzdurek, dlatego staram się żeby każda notatka miała jakiś temat.

Dzisiaj złapałam się na tym, że opowiedziałam znajomemu nie swoją historię, ale ze mną w roli głównej.

WTF? Po co, ja się pytam?

Samo jakoś tak wyszło...

Po kilku godzinach przyszedł czas na refleksję. 
Czemu takie kłamstewko? Na co to komu?
I niech w tym momęcie rzuci kamień ten, kto nigdy nie opowiedział histori swojego ziomka jako swojej własnej.
Wszyscy to robimy i doskonale zdajemy sobie z tego sprawe!
Jesteśmy świadomi tej bzdurki tak samo jak tego, że co druga osoba nie myje rąk po siku, a później takimi brudaskami je albo wita się z Wami solidnym i szczerym uściskiem dłoni. Albo kiedy dajemy ślicznemu pieskowi buziaka w mordkę, a z tyłu głowy mamy myśl, że ta puchata słodkość na spacerze mogła delektować się jakimś zgniłym truchłem.

Wiemy że Bozia ukarze nas za kłamstwo i złodziejstwo, ale jak już się powie A to trzeba powiedzieć B. Takim oto sposobem stajemy się bohaterami cudownej imprezy na drogim jachcie ...
gdzie w rzeczywistości jeżeli w ogóle mamy jakiś kontakt z wodą (o łódce już nie wspomne) to wyłącznie na basenie.

Nagle w takich historiach okazuje się ile to potrafimy wypić i ile wypalić, a rzeczywistość jest taka że fajek nie palicie,a ostatnio to po jednym piwku główka bolała i jakoś tak w ogóle dziwnie.

Pytanie tylko czy to ma sens? W sensie, że co? My nie mamy swoich histroii? Te nasze nie są tak bardzo fascynujące i zabwane?
Osobiście uważam, że lepszą historią od tej kłamliwej, dzisiaj opowiedzianej jest moja własna kiedy to żeby zaimponować chłopakowi porwałam wóz z koniem.
a właściwie to konia z wozem

Życie jednak pokazało, że kozaczenie nigdy, NIGDY nie kończy się dobrze i smutna prawda jest taka, że koń z wozem porwał mnie i w finale wylądowałam w świńskich kupach znajdujących się z tyłu, w wozie.
Zaznaczam tutaj, że gnój (w sensie kupy) był wyjątkowo świeżutki, a ten koń drań i finalny porywacz o tym wiedział. 
Wiedział jak mnie ukarać za głupotkowanie.

Jakimś cudem świata chłopak nie dał się poderwać...
dlaczego? nigdy nie dostane odpowiedzi na to pytanie

To taki szybki i bardzo ogólny opis historii, a uwierzcie mi że gdybym wdała się w szczegóły to ... karuzela śmiechu.

Draka będzie jak kiedyś w nowym towarzystiwe ktoś powie : "no patrz! moją koleżankę spotkała dosłownie ta sama historia!"
W tym momencie czerwone wino żenady wyleje się na Wasze białe, wykrochmalone koszule i nie ma co zbierać.

W towarzystwie jesteście przegrani.

To jak? Kto kiedyś sobie pokolorował życiowe cv?

Dla zwizualizowania konia drania porywacza, bardzo proszę zdjęcie:



Pozdrawiam,

Agata - królowa żenady

środa, 1 stycznia 2020

Strasznie szybko muszę pisać bo zaledwie kilkanascie minutek dzieli mnie od 00:00 a tak bardzo chce opublikować to jeszcze 1 stycznia 2020.
Skręce pewnie sobie jakiegoś kciuka, a jutro będę mieć zakwasy w śródręczu, ale co tam, yolo.

Już miałam napisany post. Wszystko przemyślane, sprawdzone ze słowniczkiem i...zapomniałam go opublikować.

 Serio, uważam że moim przypadkiemm powinien się zająć jakiś naukowiec. Gdyby odkrył co dzieje się z moją pamięcią, jakie komplikacie i niedobory są obecne w moim mózgu to na bank dostałby Nobla. Jestem o tym przekonana.
Mam pamięć złotej rybki, ale o tym kiedy indziej. Jeszcze jest na to czas.



Wracając do posta który powstał, ale pozostanie w jakimś folderku.
To co tam napisałam dotyczyło wydarzeń z zeszłego roku, a jak powszechnie wiadomo roku 2019 już nie ma, więc zaginał też sens publikacji czegoś co już nie jest aktualne.

Jako że Nowy Rok - nowa ja, ciało jest moją świątynią, koniec ze słodyczami i inne duperele, to postanowiłam napisać na temat wzniosły i taki...poważny. Mianowicie chodzi o marzenia.

Mam takie marzenia które już są spełnione,a o których przypomniałam sobie całkiem niedawno:

1) z jakiś dziwnych i nieznanych mi na chwilę obecną powodów, chciałam mieszkać w Krakowie.
Nie było to za czasów planowania swojej przyszlości, czyli w liceum <wtedy każdy z nas wie czego chce> tylko jak byłam takim małym gówniakiem. Z racji profesji mojej mamy, Kraków nie był dla mnie obcy. Od stronyy turystycznej znałam go dobrze, ale dlaczego ja chciałam tam mieszkać? Nie wiem. Ujebało mi się coś w głowie i tyle.
Bądź co bądź mieszkałam tam, 7 lat.
Także - zaliczone

2) Jako dziecko strasznie chciałam zwiedzić 3 europejskie stolice, był to Paryż, Londyn i Wiedeń.
W Paryżu najpier bałam sie wychowawcy zboczeńca, ale przynajmniej Disneyland był spoko, a później za dorosłego człowieka cały wyjazd spędziłam w strachu przed zamachem, ale miło go wspominam.

Wiedeń zaliczony kilka razy, ale jedyne co z tego pamiętam to bardzo czyste parki i to że Islamiści modlili się na trawie, w tych parkach

Londyn. Wyjazd w dniu moich 18 urodzin.
Ło mamo, no ... tam był kosmos.
Wtedy się bałam jak chuj, ale dzisiaj ze śmieszkiem wspominam pijanego studenta z Krakowa <przypadek?> który próbował włamać się do pokoju w kórym mieszkałam z koleżanką. Zadzwoniłam wtedy bo ziomków, którzy przybiegli i strasznie go zbili. Później i tak próbował się do nas dostać. Miał chłopak determinacje.
Zaliczone.



Teraz marzenia bardziej aktualne, a spełnione:

1) zobaczyć pandy na żywo! Ale nie te małe pandy, które są w większości zoo i jest strzałka nawigująca z napisem "pandy" i ja tam biegnę z wywalonym jęzorem i myślą "przecież w Polsce nie ma pand!", ale i tak biegnę po czym na miejscu widzę równie urocze stworzonka, ale do łaciatych misi jest im daleko.
Pandy widziałam w zoo pod Brukselą. Było na maksa upalnie i nawet one miały wyjebanae na siedzenie na zewnątrz, więc trzeba było wjeść do takiej jamy, gdzie za wielkimi szybami można było jej  oglądać. Żeby dostać się do szyby trzeba było zgładzić kilkoro gówniaków, ale nic nie było w stanie mnie powstrzymać.
Przepiękne misie z tylko im znaną gracją fantastycznie leniły się na brzuszkach, podsówając sobie liście jakiegoś drzewa ledwo widocznymi ruchami łapek.
Wzruszyło mnie to do reszty.
Raz zobaczone, ale na pewno nie ostatni.

2) jedzcić konno po plaży. Niby proste i jak dla mnie w ogóle nie skomplikowane do osiągnięcia, ale jakoś tak się nie udawało.
To marzenie zostało spełnione w najpiękniejszym miejscu w Polsce, z najpiękniejszą, czystą i pozbawioną parawanów plażą - w Słajszewie.
Uczucie którego, serio możecie mi pozazdrościć, bo jeżeli nie potraficie jeździć konnno to sorry, ale tego nie poczujecie.
Nawet jak któś już posadzi dupsko na konia i pojedzie na taki spacer po plaży to nie będzie to to samo. Nigdy nie poczujecie tej swobody którą daje umiejętność panowania nad koniem i przede wszytski nie odbędziecie swobodnego galpou na pełnej petardzie, bo nie umiecie hahahahahahaha



Marzenia do spełnienia:
1) tak na szybko to na pewno Islandia - i to już mam załatwione. Z niecierpliwością przebieram nóżkami na maj, żeby zaspamować mój instagram tymi widokami.
Do tego będę tam mieszkać na terenie stajni gdzie są kuce islandzkie więc już mam nagraną jazdę w terenie, i to jest coś na maksa wyjątkowego.

2) odwiedzić Nowy Jork - in progress :)



Żeby Was nie zanudzić treścią, tekst przeplatam zdjęciami z mojego starego, analogowego Olympusa. Z rónych wycieczek :)